„Podróż przecież nie zaczyna się w momencie, kiedy ruszamy w drogę, i nie kończy, kiedy dotarliśmy do mety. W rzeczywistości zaczyna się dużo wcześniej i praktycznie nie kończy się nigdy, bo taśma pamięci kręci się w nas dalej, mimo że fizycznie dawno już nie ruszamy się z miejsca. Wszak istnieje coś takiego jak zarażenie podróżą i jest to rodzaj choroby w gruncie rzeczy nieuleczalnej.”
Ryszard Kapuściński

Tam byłem i tam będę

wtorek, 6 marca 2012

Indie, część I





„W poszukiwaniu takich właśnie miejsc, utraconego sensu istnienia i odmiennych stanów świadomości, wyruszyły przed laty w świat Dzieci Kwiaty zniechęcone komercją i przyziemnością zahipnotyzowanej bogactwem Europy i Ameryki”


....I choć nie to pokolenie, choć może nie ta mentalność i filozofia życia, ale nadal te miejsca tchną magią, swoistą atmosferą, nadal przyciągają ludzi głodnych czegoś „innego”, czegoś egzotycznego. Podobnie było z nami. Zawsze oglądając albumy o najpiękniejszych miejscach na świecie trafialiśmy na Taj Mahal. Zawsze też gdzieś na dnie serca pojawiała się tęskna myśl...jakże chciałbym tam być, zobaczyć to na własne oczy. I tak po wielu latach skrytych, cichych i tęsknych myśli udało nam się spełnić kolejne marzenie. Przeżyliśmy kolejną wielką przygodę. Ruszyliśmy na spotkanie Shere Khana, malowanych słoni, joginów i fakirów medytujących na samotnej górze o zachodzie słońca. Długo zastanawiałem się jaką formę ma przyjać ta wspominka. Na to by napisać szczegółową relację nie mam ani talentu, ani wiedzy, ani tym bardziej daru opowiadania. Indie są tak specyficznych miejscem. Jakby nie z tego świata. Komunistyczna Kuba jest zabytkiem jedynie słusznego ustroju, jakby zatrzymała się gdzieś w latach 70-tych, w Kenii czuje się dawny brytyjski kolonializm, Egipt sam nie wie czy ma być bardziej arabski czy europejski. Zaś Indie są inne. Tak zwyczajnie. Poczynając od wolno chasających wszędzie krów a na kolejnictwie kończąc. Pewnie bierze się to jeszcze z czasów baaaardzo dawnych, gdy pierwsze wielkie cywilizacje rozwijały się w izolacji od reszty starożytnego świata, choć należałoby przy tym wspomnieć, że np cywilizacja Indusu w niczym nie ustępowała Egiptowi czy Mezopotamii. Ale nie będę przecież robił pogadanki o indyjskiej historii. Wracając do indyjskiej specyfiki. Tę inność odczuwa się już zaraz po wylądowaniu. Wszechobecna biurokracja. Kartka pod stępel, bez której nie dostanie się następnej kartki pod kolejny stępel, który z kolei wymagany jest by dostać ostatni stępel, który pozwoli opuścić całkowicie już ogłupionemu delikwentowi lotnisko...To nie jest żart, ani nie jest to karykatura. To jest po prostu indyjska rzeczywistość. Jedynie co nam biednym pozostaje to pogodzić sie i zaakceptować. Często narzekamy na rozbudowaną biurokrację w Polsce. Aby zrozumieć co to jest biurokracja trzeba pojechać do Indii. Pamiętacie żarty z czasów poprzedniego ustroju o dwóch milicjantach, z których jeden czyta drugi pisze? To tak mniejwięcej to tam wygląda. Czynność, którą może spokojnie wykonać jeden człowiek wykonują 4 lub 5 osoby z czego większość rozkosznie siedzi w kucki i medytuje...Wykupiliśmy dwa tygodnie w hotelu all inc. Był to błąd z wielu względów. Po pierwsze spędziliśmy w nim może w sumie ze 3 dni, może 4. Resztę pobytu spędziliśmy w trasie lub zwiedzając jakieś fascynujące miejsca. Kolejną sprawą było jedzenie. Ani mój Asik ani ja nie lubimy ichnego jedzenia. Poznaliśmy je w Anglii, gdzie się tym zajadają. Nam to zwyczajnie nie podchodzi. W hotelu zaś raczono nas 90% miejscowymi specjałami. Wiec pierwsze dwa dni spędzilismy na ryżu i omletach. Później, gdy ustaliliśmy gdzie jedziemy, gdy wszystko było już popłacone i wiedzieliśmy ile nam zostanie, to zaczęliśmy się po prostu stołować w różnych restauracjach na mieście. Sama wymiana walut warta jest wspomnienia. Po zapłacaniu wszelkich wycieszek, opłat, dopłat, etc zostało nam średnio ok 300 funtów. Poszliśmy z tym do kantoru i wymieniliśmy. Przygotowałem saszetkę z funtami i portfel na rupie. Trochę mną rzuciło o fotel gdy kasjer podał mi 27 tys rupii w banknotacj 50, 100 i 500 rupowych, twierdząc, że tak bedzie najlepiej je wydawac (miał rację) choć na, całkowicie zasadne moje pytanie: jak to nosić i czy dodają do wymiany neseser, uśmiechnął się. I jak dodaliśmy walizeczkę Asika to sie okazało, że bez plecaka ani rusz. Ech Indie... Goa jest nastawione na turystów. Tu nie da się nudzić. Zarówno lubiący się byczyć na pięknych plażach jak i turyści aktywni znajdą tu cały szereg atrakcji. Wybrzeże usiane jest pięknymi plażami. Nasz Candolin Beach była złota, piaszczysta i szeroka zapełnione kawiarenkami z leżakami. Wystarczyło kupic coś do jedzenia i picia i można było się byczyć na nich cały dzień. Piękna Hinduska zrobi masaż albo tatuaż henną. Ceny trochę wyższe niż w mieście, ale to zrozumiałe, przy czym nawet to wyższe nie było jakimś porywającym wydatkiem. Dla amatorów małych przytulnych i cichych plaż też się coś znajdzie. W jeden dzień wynajeliśmy taksówkę na cały dzień i poprosiliśmy by nas obwiózł kierowca po najpiękniejszych plażach. I tak trafiliśmy na plaże u stup dosyć stromego i wysokiego „klifu”, na której hipisi wyrzeźbili w nadbrzeżnych skałach twarz boga Siwy. W ofercie miejscowych biur podróży pełno jest ofert wycieczek i pomysłów na spędzenie wolnego czasu. Po długich dyskusjach, bardziej o tym jak upchnąc 14 dni zwiedzania w pobycie 14-dniowych, ustaliliśmy, że Możemy czasowo pozwolić sobie na dwie dłuższe wycieczki oraz jedną lub dwie krótsze. Wybraliśmy 3-dniowy wypad do XIV wiecznego miasta Hampi, 3-dniową wycieczkę do New Delhi i Agry. Z krótszych wybraliśmy plantacje przypraw, dżunglę oraz stare portugalskie Goa.
Podróż do Hampi a właściwie do pobliskiego miasta Hospet, mieliśmy odbyć indyjską koleją, z całym, że się tak wyrażę, dobrodziejstwem inwentarza...Na dobry początek dnia informacja przewodnika: musicie państwo wsiąść, pociąg zatrzymuje się tylko na chwilę i odjeżdża. Jeśli ruszy a Państwa nie będzie w pociągu to nic nie bede mógł zrobić. Nasza grupka liczyła jakieś 12 osób, przy czym te 12 osób było podzielone na dwie podgrupy i każda miała rezerwacje w innej części pociągu. Indyjskich pociągów nie da sie porównac do niczego. Każdy chyba widział migawki w tv ale widzieć to a jechac tym we własnej nieprzygotowanej osobie to już zupełnie inna historia. 8h w pociągu bez klimatyzacji z czterema wiatrakami mielącymi smród (szczególnie gdy pociąg się zatrzymywał- co niestety miało miejsce dosyć często), na twardych siedzeniach, z Hindusem spiącym nad naszymi głowami -tam gdzie w europejskich pociągach znajduje sie półka na bagaże. Po prostu Przygoda Życia!! Tego nie da się ani opowiedzieć ani zapomnieć. Choć podróż nie była z gruntu ani bardzo ciężka. Dopóki jechaliśmy przez stan Goa, mieliśmy piękne widoki na porośnięte tropikalną dżunglą góry, piękne wodospady i spektakularne widoki ze szczytów gór. Natomiast w Karnataka widzielismy prawdziwe pola bawełny, chili, gaje bananowe, pola ryżowe. To również miało swój urok. Co jakiś czas przejeżdżaliśmy przez małe miasteczka i wsie. Gdy jedzie sie pociągiem przez europejskie miasta widzi się, centralnie położony kościół czy katedrę i rozciągające się wokół niej miasto. W Indiach jest inaczej. Częstokroć pierwszym zaczątkiem i znakiem, że wjeżdżamy do jakiejś miejscowości była czy to buddyjska stupa czy też hinduska swiątynka. Dopiero póżniej zaczynały się domostwa czy zabudowania miejskie. I jeszcze jedna różnica bije po oczach. Brak cmentarzy. Wynika to z hinduskiego zwyczaju palenia zmarłych. Wracając jednak do Hampi. Wycieńczeni, głodni, spoceni ale w doskonałych humorach zainstalowani zostaliśmy w hotelu w Hospet. Hotel pomimo, że przy głównej ulicy miasta był hmmm nieco poniżej naszych oczekiwań. Wiedzieliśmy, że poza turystycznym Goa o dobre hotele, może być ciężko. Ale to co tam zastalismy to już lekki szok był. Ale dobre jedzenie mieli. Po kolacji, pierwszej toalecie, wybraliśmy się na spacer po mieście. Nie odbijaliśmy specjalnie od naszej ulicy. Nasze wrażenia. Hmm człowiek cokolwiek nieswojo się czuje gdy grupa kilkudziesięciu dzieci zaczyna cie dotykac sprawdzając czy nie jesteś pofarbowany. W trakcie krótkiego spaceru widzielismy hmm świątynię. Tzn, był to budynek, sklep, na którego dachu wybudowano hinduską świątynie z charakterystyczną stupa. Wszystko oczywiście jadowicie kolorowe, pełne zdobień. Zmęczeni dość szybko wróciliśmy do hotelu i poszliśmy spać, zamykając drzwi na balkon ze strachu przed zgrają małp grasujących w okolicy. W nocy a raczej wcześnie nad ranem zostalismy wszyscy (widać to było po oczach wszystkich uczestników) zbudzeni przez niewyobrażalne wrzaski, hałasy. Jak się okazało małpy urządziły sobie impreze na korytarzach hotelu. Można się było wystraszyć, że to jacyć terroryści mordują zachodnich turystów. Po śniadaniu, jedziemy do Hampi.
Hampi a raczej Vijayanagara, to ruiny XIV- wiecznej stolicy Imperium Vijayanagara. Ruiny obecnie zajmują ok 26 km kwadratowych. Jako, że teren olbrzymi, i nadal zamieszkany, zwiedza sie dwa obszary, dwie dzielnice. Dzielnicę świątynna, z pozostałościami setek swiątynek oraz wielką, nadal funkcjonującą świątynią Wirupakszy. Drurgą zwiedzaną częscią miasta jest dzielnica rządowa, z pałacami, haremem, ruinami budynków rządowych. Plan zwiedzania był taki- rano zwiedzamy swiątynie, potem lunch a po lunchu dzielnica rządowa oraz zachód słońca nad doliną. Miasto przeżywało swój złoty wiek aż w połowie XVI wieku zostało najechane i doszczętnie zniszczone przez wojska z muzułmańskiej północy. Ponoć ruiny płonęły pół roku po zdobyciu miatsa. Dlatego poza spectakularnymi ruinami niewiele budynków pozostało z tego pięknego miasta. Kilkanaście świątyń, basen królowej, słynne stajnie dla słoni i kilka wież strażniczych. Z większości budynków rzadowych pozostały jedynie platformy, na których wznosiły się pyszne pałace. Nieco lepiej oparła się najazdowi i zniszczeniom dzielnica swiątynna. Szczególnie budynki wokół świątyni Wirupakszy ocalały. Przetrwał bazar, na którym do dzisiaj handlują okoliczni mieszkańcy, domostwa oraz sama świątynia. Zasadniczo budynek pokryty barwami nadal był użytkowany. Ale nawet wśród ruin widać jeszcze minioną wielkość, piękno i mistrzostwo dawnych mistrzów.
Kolnym przystankiem w naszej podróży po Indiach było New Delhi oraz Agra. Dziwiło nas dlaczego mozliwe są jedynie wycieczki lotnicze, dlaczego nie mozna się udać tam pociagiem. Lecz po podróży do Hampi nie mieliśmy juz więcej wątpliwości. Skoro pokonanie pociągiem ok 300 km zabrało nam w przyblizeniu 8/9h to ciekawe ile dni jechalibyśmy do New Delhi? Lepiej nawet się nie zastanawiać. W czasie lotu z Goa do New Delhi mieliśmy międzylądowanie w Bombaju. Niesamowite jest zobaczyć całe połacie słynnych slumsów znanych z filmu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz